Na lotnisku w Singapurze spędzamy zaledwie dwie godziny, które jednak przebiegają bardzo burzliwie. Nie planujemy tu dłuższej przerwy ze względu na przeprowadzkę do Singapuru od stycznia 2012. Jednak nasze krótkie doświadczenie pozostawia nas pełnymi obaw na rok 2012, ponieważ pani w transferach na lotnisku nie chce nam wydać boarding pasa na dalszy lot do Auckland, ponieważ nie mamy wydrukowanego biletu wylotowego z Nowej Zelandii. Ten ostatni mamy na komputerze, który jednak ma kompletnie wyładowaną baterię. I to niby nie problem, ale w Singapurze są inne gniazdka i nasz brytyjski plug nie działa w nich (się po prostu zepsuł). Więc nie możemy pokazać biletów, a do zamknięcia bramek pozostało 25 minut! Pani bez ogródek oświadcza nam, że nie polecimy, bo nie mamy biletu na wylot z Nowej Zelandii, więc na pewno chcemy tam zostać, nielegalnie pracować albo korzystać z opieki socjalnej i przez doprowadzić kraj do bankructwa (przy okazji, Grecjo, myślimy o Tobie i Twojej kasie z dziurą bez dna!). Zaczynamy więc panicznie szukać sklepu z plugiem, który pozwoli nam naładować komputer. Udaje się to dosłownie w ostatniej chwili i pokazujemy bezlitosnej urzędniczce nasze bilety. W ostatniej chwili wpadamy do samolotu jako ostatni z prawie 300 pasażerów.
Element praktyczny:
Zawsze drukuj swoje bilety na obecną i przyszła podróż!