Tego dnia mamy do przejechania największy dystans podczas tego urlopu-ponad 600 km. Droga jest bardzo dobra (asfaltowa), nie ma praktycznie ruchu i nie ma na niej praktycznie żadnego zakrętu!
Po drodze odwiedzamy jeszcze Meteoryt Hoba - największy meteoryt na ziemi!!! Wazy 60 ton, ma niecale 3x3x2m i przylecial do nas 80 tysiecy lat temu. W znaczącej wiekszosci z zelaza i kobaltu (w sumie ponad 95%). Ciekawy okaz i co interesujące, leży pod gołym niebem i można po nim chodzic ;)
Popołudniu jesteśmy już we wschodnim Caprivi - częsci Namibii wciśniętej między Botswanę, Zimbabwe i Zambię. Dojeżdżamy do lodga położonego przy rzece Korongo. Krajobraz zmienił sie diametralnie- z pustynnego na soczyście zielony- dzięki czemu Namibia pokazała nam swoje kolejne oblicze. Życiodajna rzeka okazuje się być również domem dla hipopotamów i krokodyli. Lodge położony jest nad rozwidleniem rzeki, z tarasu i basenu rozpościera się piękny widok na zachodzące słońce. W obiekcie znajduje się spa, wiec dziewczyny jeszcze tego samego wieczoru zapisują się na masaż. Dalsza cześć wieczoru spędzamy również miło- delektując się pysznym jedzeniem i świetnym winem.
Nie mieliścmy jeszcze okazji wybrać się do lokalnej wioski, a jak może pamiętacie umyślnie nie poszliśmy do wioski Himbu, która była zbyt komercyjna. Wierciliśmy naszemu przewodnikowi Erastusowi dziurę w brzuchu, żeby zabrał nas do lokalnej wioski, gdzie nie ma nastawienie na komercję. Więc Erastus „załatwia” nam wizytę następnego dnia rano…
Wioska składa się z kilku chaotycznie porozrzucanych domostw z gliny. Jesteśmy zapowiedzianymi gośćmi, wiec mieszkańcy wioski oczekują naszego przyjścia i witają nas życzliwie. Starsza Pani z pomocą swoich licznych wnucząt przygotowuje dla nas jedzenie w tradycyjny sposób - sama robi olej, mąkę, masło orzechowe i pastę z czerwonych owoców. Olaf i Gustaw stanowią dla miejscowych dobre atrakcje! Nasza uwagę przykuwa jej młodo wyglądająca skóra na ciele (okazue się potem, że ma 72 lata), mimo, ze zdejmuje żeliwne naczynia z paleniska i przegarnia żar rękoma! Plemię ubrane jest już w „zachodnie” ubrania, natomiast wnętrza domów bardzo dalekie są od naszych standardów i robią na nas bardzo przygnębiające wrażenie. Zostawiamy sowity napiwek i wracamy do wioski.
Popołudniu przemieszczamy się o kolejne 200 km w stronę Botswany do kolejnego lodga położonego w miejscowości Kongola. Krótko po przyjeździe wyruszamy w dwugodzinny rejs po rzece, podczas którego oglądamy hipopotamy z bliska i liczne ptactwo. Miejscami przyroda przypomina nam rodzime krajobrazy z Mazur. Tylko hipopotamy przypominają nam o tym, ze jesteśmy w głębokiej Afryce