Lądujemy na Szeszelach – przy wyjściu z samolotu uderza nas to jakże przyjemne, ciepłe i wilgotne powietrze. Okazuje się, że nie doleciało nasze nosidło dla Olafa – zdezorientowane Panie wymagają dużo wyjaśnień żeby zrozumieć jak takie nosidło wygląda..
Wypożyczamy auto i jedziemy w stronę naszego noclegu, zarezerwowanego rano w Etiopii. To willa położona na północy głównej wyspy Mahe, nad oceanem. Okazuje się, że jesteśmy tam jedynymi goścmi tego dnia, a uśmiech Olafa załatwia nam upgrade do 80-metrowego apartamentu. Cała obsluga, basen itp. jest tylko dla nas!
Rano wyjeżdzamy na krótką przejażdzkę do misji Venn’s town, położonej w środku wyspy w górach, w ktorej znajdował się sierociniec dla dzieci niewolników, które były przywiezione na wyspę w 2. Poł XIXw. Miejsce to odwiedziła w latach 70-tych Krółowa Elżbieta II.
Wyspa robi wrażenie dość rozwiniętej, Seszele uzyskały niepodległość od Wielkiej Brytanii dopiero w 1976 roku i widać tutaj duże wpływy kolonialne. Mahe ma nie więcej niż 25km długości, a wszerz można przejechać ją w 15 minut kręta drogą przez góry.
Popołudniu odbieramy nasz bagaż z lotniska i szybko kierujemy się do portu aby popłynąć na 2. największą wyspę – Praslin. Prom płynie około 1h i kosztuje 600 PLN.. No cóż. Widzimy sporo par, które przyjechały na podróż poślubną.
Po opuszczeniu promu facet proponuje nam auto na dwa dni – bierzemy! Jedziemy do wczesniej zarezerowanego resortu – Castello Beach Resort. Praslin jest już zgoła odmienną wyspą, niedużą, gdzie są tylko plaże i hoteliki. Po 10 minutach jazdy jesteśmy w kameralnym hoteliku, z basenem przy plaży, który nie kosztował bajońskich pieniędzy (najlepsze hotele kosztują tutaj po 3-5 tyś PLN / dobę!!!).
Następnego dnia podogoda dopisuje, Olaf kilka razy kąpie się w basenie, popołudniu jedziemy na 2. koniec wyspy na lunch. W centrum wyspy znajduje się duży rezerwat Valle de Mai – pod ochroną UNESCO. Jest to nasze największe odkrycie na Seszelach – spacer po iście prawdziwej puszczy, pełnej rajskich ptaków, a przede wszystkim dom coco de mer, czyli największego na świecie kokosa, który występuje wyłącznie na Seszelach. Kształt ma dość charakterystyczny, każdy może sam sobie skojrzyć :D Na końcu Praslin znajduje się też Anse Lazio wybrana jedną z 10 najpiękniejszych plaż na świecie! Rzeczywiscie, piasek jest tu drobny jak mąka, biały jak śnieg, a zatoka jak z pocztówki.
Po 3 dniach pobytu na Praslin wracamy na Mahe lokalnym samolocikiem, który kosztuje tyle samo co prom, a daje atrakcje podziwiania wysp z góry. Lot trwa zaledwie 15 minut – wrażenie robią kolorowe laguny niewidoczne z brzegu.
Po powrocie na Mahe, przejeżdzamy jeszcze na 2. strone wyspy na plaży Beau Vallon zjadamy pyszny hinduski lunch (wpływy hinduskie są na Seszelach znaczące) i wracamy na lotnisko, gdzie z noclegiem w Katarze wracamy do Warszawy. Żegnamy Seszele, bardzo przypadły nam do gustu, może nie powaliły, ale pewnie trudno o efekt WOW po tym jak widziało się Fidżi czy ponad 15 wysp Karaibskich.. :D
Lot do Kataru mamy, wręcz królewski, bo praktycznie prywatny! Airbus 330, który na pokład zabiera prawie 300 pasażerów jest praktycznie pusty! Załogi tyle co pasażerów, możemy w spokoju obejrzeć filmy, bo znudzone stwardessy bawią się z Olafem, tory umiejętnie kokietuje je w zamian za co dostaje całusy, batoniki i czekoladki…