Ladujemy w Brisbane. Tu spotykamy kolejnych towarzyszy podróży Ole i Marka. Jeszcze jeden 2 godzinny lot i ladujemy w Cairns - po 48h podrozy jestesmy na miejscu!!
W drogę ruszamy campervanem Apollo (wszyscy mamy nadzieje ze nie bedzie to nasz Apollo 13 ;)- przed nami blisko 4000 km australiskich bezdrozy. Zaliczamy naszego pierwszego australiskiego steaka i pierwsze australijskie piwo by następnie udać sie w poszukiwaniu "campsite" gdzie moglibyśmy spedzic noc. To niestety okazuje sie dużo trudniejszym zadaniem niz mogłoby sie wydawać - w turystycznej miejscowości Cairns wszystkie pola otwarte są do 18 (sic!). Nastraszeni przez pracownikow wypożyczalni samochodów grożących nam mandatem za nocowanie na "dziko" szukamy jakiegoś ustronnego miejsca gdzie moglibyśmy sie ukryć przed policja. W miedzy czasie mamy pierwsze bliskie spotkanie z australijska dzika przyroda - zafascynowani obserwujemy nietoperze, ktorych rozpietosc skrzydel swobodnie dochodzi do 1 metra. Rano okazuje sie ze nie do konca udało nam sie ukryc poniewaz po ciemku zaparkowalismy tuz przy głównym highway i lotniskiem...
Ruszamy do Kurandy, miejscowości położonej w lesie deszczowym Daintree, jednej z głównych atrakcji Cairns. Udajemy sie tam koleją zbudowana ponad 200 lat temu. W Kuranda oprócz krótkiego trekkingu odwiedzamy małe zoo gdzie miedzy innymi karmimy kangury, przytulamy z misiem koala i spędzamy pól godziny z egzotycznymi ptakami. Tu okazuje sie, ze założenie żółtej koszulki było strzałem w dziesiątkę, gdyż wiele papug po prostu podlatuje i siada na ramieniu :). Wracajac w jednym ze sklepow uczymy sie jeszcze grać na australijskich wuwuzelach i ruszamy w drogę powrotną. Wracamy kolejka linowa, dzięki czemu moze obserwować las deszczowy z lotu ptaka i podziwiać pobliskie wodospady.
W Cairns odswiezamy sie w basenie i ruszamy w nocna drogę do Airlie Beach do cudownych plaz Whitsundays. Pokonujemy ponad 600 km i na miejsce docieramy dopiero o wschodzie slonca. Stad udajemy sie na nasze pierwsze spotkanie z koralowcami, z których słynie przecież północno -wschodnie wybrzeże. Po godzinnej podróży motorówka docieramy do Haslewood Island gdzie zakładamy maski i pletwy i oglądamy koralowce. Agata, jedyny doświadczony nurek w naszej grupie mówi, ze było"okeish", ale całej reszcie bardzo sie podobało. Z Haslewood island ruszamy dalej na Whitehaven Beach - najsłynniejszą plaże Whitsundays. Widok rzeczywiście nie pozwala pozostać obojetnym: niesamowicie biały, i jak sie pózniej okazuje, niezwykle drobny piasek, dookola góry porosniete gęstym lasem i blekitna woda powodują, ze je to na pewno jedna z ladniejszyh plaż jakie widzieliśmy do tej pory. Pózniej dowiadujemy sie ze tutejszy piasek to w 80% krzem co podobno jest najwyższym wynikiem na swiecie. Na plazy spędzamy kilka godzin i wracamy do Aerlie Beach.
Jemy obiad w zaskakująco dobrej hinduskiej knajpach Lovely India. Jest Haloween wiec po miescie krazy wiele wampirów, zombi i innych czarownic. Wieczor kończymy na plazy z kilkoma butelkami. Około 2 w nocy impreza w mieście najwyraźniej dobiega konca bo kolo nas pojawia sie kilka par, ktore bez większego skrępowania oddają sie w ramiona bogini milosci.
Informacje praktyczne:
Wezcie plyty do CamperVana - stacje radiowe maja bardzo krotkie zasiegi i trudno o stala muzyke ;)