Z samego rana wypływamy promem z St George's (stolicy) do Carriacou- kolejnej z trzech wysp Grenady. Momentami czujemy się jak w wesołym miasteczku, gdy fale podbijają statek do góry. Po 2 godzinach jesteśmy w Hillsbrough- malowniczym i jedynym miasteczku na tej wyspie. Zycie mieszkańców koncentruje się na ulicy położonej wzdłuż wybrzeża, gdzie znajduje się m. in port, bary, sklepiki, fryzjer, salon piękności i nawet mechanik samochodowy. Czytamy w przewodniku ze wyspa ta wygląda tak jakby czas zatrzymał się na niej 50 lat temu...i zdecydowanie jest to bardzo trafne spostrzeżenie, idealnie oddające klimat tego miejsca...
Nasz hotel zlokalizowany jest na sporym wzgórzu, z którego rozpościera się przepiękny widok na okolice- plaże i morze, miasteczko i zalesione pagórki. Jak się okazuje przez 2 dni jesteśmy jedynymi gośćmi hotelowymi, a to oznacza ze mamy obsługę i basen na wyłączność:) czujemy się trochę jakbyśmy wynajęli dla siebie ogromna wille z basenem i super panorama!
Leniwie spacerujemy po miasteczku i plaży, nie możemy napatrzeć się na błękit wody w morzu. W lokalnym barze pijemy soki z egzotycznych owoców, min z guavy, soursop, paw paw czy sorrel.
Niezapomnianym doświadczeniem jest kąpiel po zachodzie słońca w basenie, przy magicznie gwieździstym niebie..Kolejnego dnia po południu bierzemy łódkę na sąsiadującą wyspe Union Island- jedna z wysp kraju St Vincent i Grenadiny. Towarzyszami podróży jest 3 pokoleniowa rodzina Rastów, podróżująca na Festiwal Rasta w St Vincent:)