Po późnowieczornej przeprawie przez cieśninę między morzem Bali a Oceanem Indyjskim docieramy do serca Indonezji – wyspy Java. Mieszka na niej 130 milionów ludzi, mimo że jest tylko rozmiarów wyspy brytyjskiej. Stanowi serce 4. najbardziej zaludnionego kraju świata, a na jej zachodnim brzegu znajduje się jej stolica, która stanowi cel naszej podróży w Indonezji.
Agata jest zdystansowana, ponieważ jakiś facet w biurze podróży z Bali nagadał jej, że na Javie jest bardzo niebezpiecznie. Zrobił to w celu marketingowym aby zatrzymać nas na Bali, ale Agata nie jest przekonana ;) Fakt faktem, że na Javie dominuje Islam i już po wyjściu z promu słyszymy Imamów ryczących przez głośniki minaretów.
Minibusem dojeżdżamy do najbliższej miejscowości w celu przespania. Po drodze spotykamy jakiegoś operatora wycieczek, który koniecznie namawia nas do wyjazdu z nim na najbliższy wulkan już kilka h później. Na wulkan owszem planowaliśmy jechać, ale nie tak szybko, więc odprawiamy go z kwitkiem. Dopiero rano dowiemy się, że to była zła decyzja.
Wstajemy sobie rano, klimatyzacja działa w pokoju (zdarza się nie za często), jest bezprzewodowy internet (uzupełniliśmy bloga z opisem Bali) . O 12tej pewnym krokiem wyszliśmy z hotelu w celu wynajęcia motorka, którym możemy pojechać do początku szlaku na wulkan. I tu szok – jest niedziela i nie ma opcji na transport! Przez prawie 3 h szukamy kogoś, kto pożyczy nam motorek lub samochód. Ale te ciemniaki nie czują biznesu i nie chcą nam oddać nawet swojego własnego motorka na dwa dni (za godziwą zapłatą!). W końcu decydujemy się na wynajęcie dużego jeepa z kierowcą, który zgadza się zawieźć nas do odległego o zaledwie 35 – 40 km szlaku. Co prawda po drodze nie ma asfaltu, ale i tak przepłacamy za to 4x4 tak ze 4 razy. A to już nie jest Rosja, gdzie było nas 5 i cel uświęcał środki ;)
Na miejscu śpimy w drewnianych domkach i przy obiedzie spotykamy zamerykanizowanego Rosjanina, który jest w podróży już ……. 5 lat. Taki sobie facecik, jest fotografem, ma swoje kolumny w małych gazetach w USA, sprzedaje fotografie do magazynów, czasopism i pewnie kilku innych miejsc. Ludzie to jednak mają ciekawe drogi życiowe… (oj tak korporacjo!)
Następny dzień wyrównuje nam wszelkie niepowodzenia dnia powszedniego. Wychodzimy rano na szczyt wulkanu i po 1.5h intensywnego podejścia jesteśmy na szczycie. Wulkan to jednak nie jest zwykły. Jego wnętrze wypełnia jezioro koloru seledynowego (na zdjęciach), który spowodowany jest zawartą w górotworze siarką. Największą grupą ludzką która także porusza się po zboczach wulkanu nie są turyści, a robotnicy, którzy ręcznie transportują siarkę na dół. Pracują w oparach siarki (Mirek, Arek – znacie ten zapach z huty ;) i pakując sobie na plecy po 70 – 90 kg i znoszą ładunek 3 km w dół. Ciężka harówka!
Wracamy na dół po 1h zachwycania się wulkanem i obdarowywania drobiazgami robotników w zamian za zdjęcia. Droga powrotna jest zgoła przygodowa – załapujemy się na transport ciężarówki z siarką. Jedziemy bardzo wyboistą drogą ciężarówką załadowaną siarką, na której siedzi 21 robotników (policzyliśmy!). Po około 1h jazdy dowiadujemy się, że jednak nasz transport nie zawiezie nas do miejsca przeznaczenia jak było (wydaje nam się) mówione, tylko do miejsca przerobu siarki. Zrobieni w konia, ale pozytywnie, ponieważ mamy okazję zobaczyć jak przetwarzana jest siarka, co Tomek ocenia (z całym swoim doświadczeniem ;) ze to najwyżej 19. wiek ;) Dalej już na 2 skuterkach (1 skuterek = kierowca+ pasażer + 2 plecaki) docieramy do stacji autobusowej skąd łapiemy autobus pod kolejny piękny indonezyjski wulkan – Bromo.
Elementy praktyczne:
Przeprawa promem z Bali na Javę: 6000 rupii, 2 PLN/ osobę ;)
Nocleg w miejscowści gdzie (prawie) dopływa prom – Banyuwangi – 150 tys rupii, tj 60 PLN, hotel Bromo, ale nie nie polecamy
Transport z Banyuwangi do Kawah Ijen wynajętym samochodem 4x4 – 500 tyś rupii, tj około 200 PLN, dużo lepszą metodą transportu jest jednak bemo (minibus, wymaga jednak wyjazdu rano i przesiadek)