Ciekawostka z Malezji:
Jedna z atrakcji Kuala Lumpur jest terapia rybna. Polega na wlozeniu stop do duzego akwarium, w ktorym plywaja rybki niewiele wieksze od szprotek. I te rybki zajmuja sie oskubywaniem naszych nog ze zrogowacialej skory! Bolesne, ale podobno bardzo zdrowe..
Nasz drugi weekend pobytu w Azji Poludniowo-Wschodniej postanawiamy spedzic w Kuala Lumpur. Ze wzgledu na obchody Chinskiego Nowego Roku (niedziela, 23.01.2012) ceny lotow do stolicy Malezji dramatycznie wzrosły, wiec wykupujemy dwa powrotnej bilety autokarem. Wyruszamy dopiero w sobote późnym popołudniem, ze względu na zajęcia Tomka. Udaje nam sie zdążyć na autokar tylko dzięki temu, ze ma on 10- minutowe opóźnienie (nawet wpadka na Frankfurckim lotnisku nie nauczyła nas puntualnosci!). Pogoda jest wyjątkowo paskudna i zwiększony ruch na drodze ze względu na zbliżający sie Chiński Nowy Rok tez nie pomaga, wiec zamiast 5 godzin, podróż do KL trwa prawie 7! Na miejscu jesteśmy grubo po 2 w nocy, wiec udajemy sie spać. Jutro z samego rana jesteśmy umowieni z dwójka znajomych Tomka ze studiów- Francisem (Amerykanin o korzeniach hiszpansko- kubanskich) i Zaya (Kazaszka, ktore 11 lat swojego życia spędziła w US, Kanadzie i UK:)).
Kuala Lumpur bardzo rozni sie od czystego, nowoczesnego i uporzadkowanego Singapuru, ktory swoja doskonaloscia przypomina nam Disneyland:) Co prawda KLCC (Kuala Lumpur City Centre) czyli centrum tej 1,4 mln metropolii jest bardzo nowoczesne, natomiast wystarczy skręcić w pierwsza boczna ulice aby zobaczyć zaniedbane kolonialne budynki, liczne kramy i stosy śmieci. Ma to jednak swój urok- czujemy sie tu jak w prawdziwym azjatyckim tyglu który łączy ze soba nowoczesność z tradycja, bogactwo z nedza, islamska cnote z rozpusta, ale o tym pózniej...:)Swoje pierwsze kroki kierujemy w stronę wizytówki miasta jaka stanowią blizniacze wieże Petronas Towers. Jest wczesne popołudnie a bilety na ten dzień jak i połowa biletów na dzień jutrzejszy sa juz wyprzedane Dowiadujemy sie ze dziennie na widokowy taras budowli wpuszczanych jest tylko 800 osób i żeby załapać sie na pozostale 400 miejsc musimy byc przy kasach biletowych kolejnego dnia najpóźniej o 7 rano czyli na 1,5 godziny przed otwarciem kas. Jeszcze wtedy wierzymy w to, ze nam sie to uda:) Jednoczesnie dowiadujemy sie z przewodnika, ze panoramę KL najlepiej jest podziwiać z Menara KL- wieży telewizyjnej o wys. 421 m, położonej w centrum miasta- ktora stanowi najwyższy punkt widowy w KL. Widok z 276 m jest zachwycajacy- widac stad całe miasto jak na dłoni, a wysokość wprawia Tomka w swoista paranoję:) W następnej kolejności zwiedzamy przepiękna buddyjska świątynie Thean Hou Temple, ktora wieczorem stanie sie miejscem najważniejszych wydarzeń w mieście, związanych z obchodem Chińskiego Nowego Roku oraz Masjid Negara - meczet narodowy, gdzie przewodniczka za wszelka cenę chce nas przekonać do porzucenia chrzescijanstwa i przejscia na islam :P
Wieczorem udalismy sie do hinduskiej restauracji, w ktorej zjedlismy jedno z najlepszych curries w naszym zyciu (szkoda tylko,ze nie zapamietalismy nazwy tego miejsca). Posilek ten stanowil dobra baze do nocnego imprezowania:) Swoje pierwsze kroki skierowalismy do ekskluzywnego klubu Luna, polozonego na 37 pietrze w centrum miasta. Niestety nie udalo nam sie zabawic tam dlugo, ze wzgledu na niewlasciwy ubior (shorty). Dalismy jednak rade przekonac ochroniarzy, aby wpuscili nas do srodka w celu zobaczenia tego, co mialo przejsc nam kolo nosa. Bylismy tym miejscem absolutnie zachwyceni – knajpa polozona byla na dachu wiezowca, scianki boczne byly przeszklone, wiec siedzialo sie praktycznie na skraju budynku z niesamowtym widokiem na cale miasto. Co wiecej – na srodku klubu znajdowal sie spory basen z mini wodospadem, pozatym sam przepych i luksus! Jedynym minusem Luny byly niebotycznie wygorowane ceny – za wejscie do klubu trzeba bylo zapracic rownowartosc ok 150zl/ osoby lub alternatywnie mozna bylo kupic butelke alkoholu (najtansza kosztowala – uwaga – 500zl!!!!). Moze wiec jednak lepiej ze nas tam nie wpuszczono na dluzej:)
Nie zniechecilo nas to jednak, wiec postanowilismy szukac szczescia w innym miejscu.. no i trafilismy na prawdziwe zaglebie pubow, knajp i klubow nocnych. Jeden pan probowal nas nawet zwerbowac z ulicy, przedstawiajac bogata oferte uslug w wykonaniu slicznych pan, przystojnych panow, a nawet jak kto woli – sympatycznych chlopcow Zdecydowalismy sie jednak na bardziej konwencjonalne miejsce – klub z muzyka na zywo i uwaga – rekinem plywajacym w akwarium nad barem Nastepnie bylismy jeszcze w paru klubach nocnych, ktore nie odbiegaly znaczaco od tych we Wroclawiu czy Warszawie. Ciekawe jest jednak to, ze w KL duzo czesciej niz mezczyzn spotyka sie kobiety pijane praktycznie do nieprzytomnosci....i na prawde trzeba miec tam mocne nerwy! Co prawda o 4 rano wyproszono nas z najdluzej otwartego klubu w miescie, ale i tak bylo super..Oczywiscie nie musze wspomniec o tym, ze nie dalismy rady wstac o 6 rano w celu kupienia biletow na Petronas Towers Ostatnie pol dnia w KL spedzilismy na wloczeniu sie po Little India i Chinatown oraz na robieniu zakupow. A na ulicach w poniedzialkowy dzien widac bylo ogromne tlumy ludzi i wzmozony ruch uliczny..troche jakby wlozyc kij w mrowisko! Zdecydowanie tego oczekiwalismy po miescie w Azji Pd-Wsch!
Informacje praktyczne:
Hotel Citin obok Chinatown: cena za pokoj dwuosobowy: 100zl/noc,
Transport z Singapuru do Kuala Lumpur: powrotny bilet autokarem: 340zl/osoby,
Wejscie do meczetu i swiatyni hinduskiej- za darmo,
Bilet na taras widokowy wiezy telewizyjnej kosztuje ok. 50zl (w cenie jest jeszcze do wyboru: jazda kucykiem ;) lub symulator F1).